Na początku jest zabawa, miłość, wolność! Dopiero później dowiadujesz się w jakiej tajemnicy się znajdujesz...
Nie jesteś zalogowany na forum.
- On nim będzie. Kiedyś.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Nie, nie, nie. Cas nie jest jak Hans. Nie będzie nim, chyba... W końcu ile go znasz? Raptem chwilę. Charlotte wie o nim mnóstwo rzeczy. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w górę.
- Beznadziejne wysoko. Dosięgniesz tam? - spytałam wskazując na sufit.
Życie to różnorodne, subtelne odcienie uczuć... od zmysłowej
słodyczy, po gorycz... od sentymentalnej czułości, po dziką nienawiść.
Tak bardzo brakuje nam dotyku, że
zderzamy się ze sobą, aby cokolwiek poczuć.
Offline
Wzięłam krzesło i postawiłam je na środku.
- Oczywiście, że dosięgam, ja nie dosięgam? MOI? Ja wszędzie wleze
/Sułku to zdanie dedykuję specjalnie dla ciebie, pozdrawiam/
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Charlotte zaczęła przyklejać Nicolasa,a ja podałam jej kolejne twarze.
- Mogę cię o coś zapytać? - Charlotte spojrzała na mnie z ukosa i kiwnęła głową. - Szykuje się w sekcie coś dużego? Ty tak dużo pracujesz, Hans jest strasznie spięty, jakby na coś czekał. Myślałam, że chodziło o to zebranie ale... Teraz już jest po, a on nadal taki jest.
Życie to różnorodne, subtelne odcienie uczuć... od zmysłowej
słodyczy, po gorycz... od sentymentalnej czułości, po dziką nienawiść.
Tak bardzo brakuje nam dotyku, że
zderzamy się ze sobą, aby cokolwiek poczuć.
Offline
- Może tak może nie, a jeśli nawet to i tak nie mogłabym ci tego powiedzieć. Mam nadzieję że zrozumiesz, zresztą prawie zawsze tak pracowałam, więc specjalnie nie widzę różnicy. Jak coś to upij Casa a wszystko ci powie.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
- Kolejna rzecz, którą muszę zobaczyć, by uwierzyć - mruknęłam, wywracając oczami. - Pijany Casimir. - Uśmiechnęłam się pod nosem.
Życie to różnorodne, subtelne odcienie uczuć... od zmysłowej
słodyczy, po gorycz... od sentymentalnej czułości, po dziką nienawiść.
Tak bardzo brakuje nam dotyku, że
zderzamy się ze sobą, aby cokolwiek poczuć.
Offline
- On ma naprawdę słabą głowę, więc uwierz.mi, to nie będzie takie trudne, podasz mi jeszcze kleju?
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
- Jasne - mruknęłam. - Przydatna informacja. - Uśmiechnęłam się, podając jej klej. - Może udało by się pogadać bez kłótni - dodałam cicho pod nosem.
Życie to różnorodne, subtelne odcienie uczuć... od zmysłowej
słodyczy, po gorycz... od sentymentalnej czułości, po dziką nienawiść.
Tak bardzo brakuje nam dotyku, że
zderzamy się ze sobą, aby cokolwiek poczuć.
Offline
- Musisz mu wybaczyć, czasami ma chumorki, zresztą jak każdy facet. A mówią, że to my jesteśmy kapryśne.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
- Czasem po prostu nie rozumiem jego złości - wytłumaczyłam. Charlotte skończyła naklejać. Rzuciłam się na łóżko Casa. - Sprawdzam efekty - powiedziałam rozbawiona patrząc w sufit.
Życie to różnorodne, subtelne odcienie uczuć... od zmysłowej
słodyczy, po gorycz... od sentymentalnej czułości, po dziką nienawiść.
Tak bardzo brakuje nam dotyku, że
zderzamy się ze sobą, aby cokolwiek poczuć.
Offline
Położyłam się obok niej.
- Wiesz, do niego trzeba cierpliwości jak do dziecka. Oni wolniej dorastająca. Naprawdę jak coś to celuj powyżej 25 lat bo reszta to same dzieciaki są. - chwilę leżałyśmy w milczeniu- I jak oceniasz nasze dzieło?
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Uśmiechnęłam się.
- Perfekcyjne. Wyobraź sobie, że przychodzi do domu zmęczony. Idzie spać i rano budzi się i to zauważa. - Zaśmiałam się. - Teraz jeszcze lenny face w łazience i oczka na zdjęciach i koniec?
Życie to różnorodne, subtelne odcienie uczuć... od zmysłowej
słodyczy, po gorycz... od sentymentalnej czułości, po dziką nienawiść.
Tak bardzo brakuje nam dotyku, że
zderzamy się ze sobą, aby cokolwiek poczuć.
Offline
- Oczka z lenny face w łazience a małe Nicholasa na zdjęciach- poprawiłam.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
- Wybacz, mój błąd.
Szybko uwinęłyśmy się z resztą. Co jakiś czas wybuchając śmiechem.
- Muszę iść już do domu - stwierdziłam, patrząc na godzinę. - Późno się zrobiło.
Życie to różnorodne, subtelne odcienie uczuć... od zmysłowej
słodyczy, po gorycz... od sentymentalnej czułości, po dziką nienawiść.
Tak bardzo brakuje nam dotyku, że
zderzamy się ze sobą, aby cokolwiek poczuć.
Offline
Zasnęłam i nie usłyszałam tego.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Pokręciłam głową. Zabrałam torbę i wyszłam z mieszkania.
Życie to różnorodne, subtelne odcienie uczuć... od zmysłowej
słodyczy, po gorycz... od sentymentalnej czułości, po dziką nienawiść.
Tak bardzo brakuje nam dotyku, że
zderzamy się ze sobą, aby cokolwiek poczuć.
Offline
Zupełnie wypruty z emocji otworzyłem drzwi i udałem się w stronę łazienki. Musiałem zmyć krew swoich rodziców, którą teraz nosiłem. Z wymalowanym bólem na twarzy odkręciłem wodę i po prostu stałem. Mokre kosmyki włosów opadały mi na czoło. Woda zrobiła się czerwona, a z oczu po raz pierwszy od dłuższego czasu kapały mi łzy. Uniosłem głowę w górę, gdzie napotkałem świetny lenny face, idealnie oddający się do tej sytuacji. Nie wiedziałem, co mnie złamało, ale po zobaczeniu go, ugięły się pode mną kolana. Podkuliłem nogi i ślepo wpatrywałem się w jeden punkt przede mną. Trudno było mi to przyznać nawet przed samym sobą, ale nie sądziłem, że ich strata tak mnie zaboli, że będę siedział i najzupełniej w świecie płakał.
- Witaj, Casimirze. Myślałem, że podróż zejdzie ci dłużej. - Zmierzył mnie wzrokiem Mahomed. Stał na parapecie i trzymał za ramię moją matkę. W drugim oknie stał jego pomagier i Jacob. Spojrzałem zimnym wzrokiem po ich twarzach. Rodzice mieli założone worki na twarz, wyglądali, jakby mieli zaraz upaść.
Upaść. Upaść. Upaść.
Przeczesałem dłonią mokre włosy. Nie wiedziałem ile spędziłem w prysznicu, czas umykał mi przez palce za szybko.
- Masz minutę, by dokonać wyboru.
Resztkami sił wstałem i doczołgałem się do umywalki, opierając dłonie o nią i podnosząc wzrok na własne odbicie. Pozwoliłem im umrzeć. Nosiłem ich krew. Byłem mordercą.
- Nie rozumiesz. Nie dokonam wyboru. Nie zadecyduję, kto będzie żył, a kto nie! - Uniosłem głos. On nie rozumiał. Nie mogłem zadecydować. Nie mogłem.
- W takim razie oboje zginą. - Wzruszył beztrosko ramionami i wypchnął Jeane przez okno w tym samym czasie, co Jacoba, a chwilę później sam skoczył. Z moich ust wydostał się krzyk i pośpiesznie pobiegłem w stronę ojczyma. Nie wiem, co zadecydowało, że to właśnie jego zdążyłem złapać za dłoń, a matka bezwiednie upadła na asfalt, umierając w jednej chwili.
- Boże - wysapałem załamany i powoli zacząłem wciągać Jacoba na górę. Po tym wszystkim nie mogłem spojrzeć mu w oczy, ja... zabiłem własną matkę.
Bolało mnie to wszystko, jak cholera. Obiecałem sobie, że nigdy nie zginą z powodu Legami Liberta, a teraz właśnie to złamałem. Doczołgałem się do łóżka, gdzie usiadłem na skraju. To uczucie, które towarzyszyło mi podczas całej akcji, było najgorszym z możliwych. Mój wzrok powędrował automatycznie do szafek, w których były trzymane albumy. W tej chwili chciałem zobaczyć jedynie ponownie ich uśmiechy, to, że byli szczęśliwi i żyli. Nie wyobrażałem sobie innej opcji. Ruszyłem w stronę pamiątek i usiadłem na ziemi. Trzęsącą się dłonią wyciągnąłem je i otworzyłem.
- Jacob? Jacob, nic ci nie jest? - mówiłem, wciągając go na górę, jednak się nie odzywał. Milczał. - Jacob, błagam, odezwij się. No dalej. - Byłem załamany. W głowie miałem same czarne scenariusze. Położyłem go delikatnie na podłodze, jednak się nie ruszał. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że worek, w miejscu gdzie powinien być nos, się nie unosił. Że nie oddychał. - Nie, nie, nie... - Kręciłem głową i szybko zdjąłem materiał. Zamurowało mnie. Po prostu siedziałem i wpatrywałem się w poderżnięte gardło ojczyma. On nie żył. Oboje nie żyli już od dawna.
Zmarszczyłem brwi. Coraz szybciej przewracałem kartki ze zdjęciami, jednak na wszystkich było to samo. Ich twarze zostały zaklejone. Moja twarz. Jedyne co w tej chwili chciałem zobaczyć było zniszczone. Wpatrywałem się w to zmarnowany, a złość na Charlotte wzrastała z każdą chwilę. W pewnym momencie po prostu wstałem i ruszyłem do kuchni po zapalniczkę, jednakże zamiast niej zastałem kubek w oczkach. Ba, nie jeden. Kilka. Zacisnąłem usta w wąską linię i złapałem za zapalniczkę. Następnie wyciągnąłem wszelkie zdjęcia, wszystkie pamiątki jakie wiązały się z moją rodziną i wyłożyłem na środku podpalając.
Ze szklanymi oczami wpatrywałem się, jak ostatnie nasze wspólne rzeczy zamieniały się w popiół. Chciałem zapomnieć. Pozbyć się tego uczucia, lecz jedyne co mi pozostało to właśnie uczucie wiecznej pustki i świadomość bycia mordercą własnych rodziców.
I don’t want to be the one
The battles always choose
Cause inside I realize
That I’m the one confused
Offline
- Czy ty kurwa odpierdalasz jakąś czarną mszę?- prawie upuściłam kubek wchodząc do pokoju.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Odwróciłem się w jej stronę, szybko pozbywając się łez i zastępując je kompletnie pustym spojrzeniem.
- Masz kilka godzin na opuszczenie tego mieszkania - rzuciłem, wyminąwszy ją w drzwiach.
I don’t want to be the one
The battles always choose
Cause inside I realize
That I’m the one confused
Offline
Spojrzałam w jego oczy. Zbyt długo cię znam Casimirze Thompsonie.
- Cas, co się stało? Cas...- złapałam go za rękę gdy mnie mijał. Bez słowa próbował mi się wyrwać. W pewnym momencie ustąpił i pozwolił mi się przytulić. Poczułam jak jego łzy moczą mi ramię. - Już dobrze, już jesteś w domu, co się stało?
Ostatnio edytowany przez Charlotte Jensen (2017-08-07 18:57:58)
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Oparłem brodę na jej głowie. Próbowałem powstrzymać tę kałużę łez, jednak bez skutku. Cholera, Lottie. Nie mogłaś się wynieść, tak jak mówiłem?
- Nic, Charlotte. Zupełnie nic. - Zacisnąłem mocniej powieki. Wyglądasz, jak ciota. Przestań.
I don’t want to be the one
The battles always choose
Cause inside I realize
That I’m the one confused
Offline
Nagle gwałtownie usiadł i przytulił się do moich nóg na nowo wybuchając płaczem. Usiadłam obok niego, a on oparł głowę o mój obojczyk. Nie płakał tak odkąd... Odkąd dołączył na dobre do sekty. Gładziłam go po włosach siedząc w ciszy i pozwalając mu się wypłakać.
- Chcesz byśmy po kogoś zadzwonili?- przerwałam trwającą kilkadziesiąt minut ciszę.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Siedziałem już spokojniej, bez płaczu i jakichkolwiek napadów. Zupełnie, jakby nic się nie wydarzyło. Zdradzały mnie jedynie czerwone oczy.
- Nie - odparłem krótko, starając się zapanować nad tonem. Miałem ochotę zapytać ją o te zdjęcia i to wszystko, sama myśl o tym wzbierała we mnie złość. W ostatniej chwili ją zignorowałem. - Jest w porządku, Charlotte - dodałem pusto.
I don’t want to be the one
The battles always choose
Cause inside I realize
That I’m the one confused
Offline
Spojrzałam na zegarek.
- Zaraz tu będzie Arwell, jeżeli chcesz napiszę by nie wchodził. Powiedz, czy chodzi o coś z sektą? - otarłam kciukiem jego policzki z resztek łez. Powoli wstałam. - Wiem, że jest prawie 30 stopni na dworzu, ale może chcesz kakao z prądem? Mogę ci zrobić.
We are granddaughters of all the witches you weren't able to burn
Offline
Wzruszyłem ramionami.
- Nie chciałbym nikogo na razie widzieć - odparłem już tym zimnym tonem, co zazwyczaj. Wstałem i podszedłem do okna. - Wolałbym o tym nie mówić. - Ponownie zacisnąłem powieki, pod którymi pojawił się obraz zmarłych rodziców. Zabiję go.
I don’t want to be the one
The battles always choose
Cause inside I realize
That I’m the one confused
Offline